To właśnie dzięki takim ludziom, jak fotoreporter Wojciech Grzędziński, wiemy jak naprawdę wygląda wojna. Swoimi doświadczeniami i przemyśleniami podzielił się ostatnio ze studentami WSIiZ.

Jak sam przyznaje, z robienia zdjęć żyje od 8 lat. Od czterech, błąka się po najbardziej niebezpiecznych zaułkach świata, dokumentując wojny, ludzkie cierpienia… Opisuje obrazem to wszystko, co dla większości ludzi jest wręcz niewyobrażalne.

W swojej opowieści o zawodzie fotoreportera wojennego, Wojciech Grzędziński skupił się na ostatniej wojnie w Gruzji. I dobrze, bo jej obrazy niejednemu z nas tkwią jeszcze w pamięci. W swojej karierze dokumentował już jednak konflikty w Libanie, Iraku, Afganistanie, Kosowie.

Kogoś takiego warto posłuchać już tylko z tego powodu, że wie co i o czym mówi…

– Na wojnie czasem nie dzieje się nic… Dosłownie! I to przez dzień, dwa dni… – mówi Wojciech Grzędziński – Kiedy jednak zacznie się już coś dziać, o wszystkim decydują ułamki sekund.

I tak mniej więcej wyglądała wojna w Gruzji. Grzędziński znalazł się w niej dwa dni po wybuchu konfliktu. Był jednym z kilkunastu dziennikarzy, relacjonujących wydarzenia od początku wojny. Pod jej koniec było ich już kilkuset, ale…

– I tak niewielu z nich wyjeżdżało na linię frontu – przyznaje Grzędziński.

Niektórzy, materiały do swoich relacji zbierali na ulicy w stolicy Gruzji, pod swoim hotelem, kilkadziesiąt kilometrów od miejsca walk. To właśnie oni, plus rozkręcona maszynka propagandowa – zarówno gruzińska, jak i przede wszystkim rosyjska – tworzyli fałszywy obraz tego konfliktu.

Inna sprawa, że nie jest to trudne, bo każda wojna rządzi się swoimi prawami.

– Na wojnie nie ma dobrych i złych – mówi Wojciech Grzędziński – Jedni i drudzy są siebie warci…
Fotoreporter miał sporo rad dla tych studentów, którzy być może spróbują kiedyś pójść podobną jak on ścieżką.

– Do wyjazdu nie miałem nawet czasu się przygotować – wspomina Wojciech Grzędziński – Wziąłem to, co miałem w domu. Dobrze, że miałem też pieniądze w twardej walucie.

Bez niej, na wojnę, nie ma się nawet co ruszać. Pieniądze to… informacje, miejsce do spania, jedzenie, możliwość zapewnienia sobie transportu…

Są również takie miejsca, do których na wojnie fotoreporter musi dotrzeć, np. szpital.

– To tam mają najlepszą wiedzę o rannych i ofiarach śmiertelnych – mówi Grzędziński – W Gruzji, w Gori, były dni, że do szpitala przywożono nawet 300 osób. Przyjmuje się, że ok. 10 proc. rannych nie przeżyje.

Chociaż nadal nie wiadomo, ile ofiar śmiertelnych pochłonęła wojna w Gruzji, niektórzy szacują, że każdego dnia ginęło na niej – przynajmniej po stronie gruzińskiej – od 25 do 30 osób. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi uciekło ze swoich domów i miejscowości.

– To co rzuca się w oczy, to to, że uciekinierzy w pierwszej kolejności zabierają ze sobą… pościel – opowiada Wojciech Grzędziński. To zapewne taka namiastka własnego domu, swojego miejsca na ziemi…

Zdjęcia z wojny w Gruzji, które zdecydował się pokazać studentom Wojciech Grzędziński, nie należały raczej do zbyt drastycznych. Zresztą – jak sam przyznaje – już „po…„ sam dokonuje selekcji zrobionych zdjęć. Ma świadomość, że niektórych z nich nigdy nie opublikowałaby żadna gazeta.

Kiedy jednak pracuje, fotografuje i dokumentuje wszystko. Jedyne sytuacje, które czasem powstrzymują go od wycelowania na coś obiektywu, to te, kiedy wie, że skutkiem tego będzie jego śmierć.

– A na wojnie najważniejsze jest… żeby przeżyć. Pamiętajcie o tym…

Zobacz materiał filmowy z wykładu


Wojciech Grzędziński jest fotoreporterem "Dziennika", laureatem wielu prestiżowych nagród fotograficznych m.in.: Grand Press Photo. Fotografował konflikty w Afganistanie, Libanie, Iraku, Strefie Gazy, Gruzji.